Tuputup po śniegu
Za oknem upał 30 stopni, a ja siedzę w pokoju i marznę. Na monitorze bowiem mam również jakieś 30 stopni, tyle że na minusie. Poza tym jest środek nocy a ja łażę jak głupia i szukam porozrzucanych wszędzie notatek.
Za oknem upał 30 stopni, a ja siedzę w pokoju i marznę. Na monitorze bowiem mam również jakieś 30 stopni, tyle że na minusie. Poza tym jest środek nocy a ja łażę jak głupia i szukam porozrzucanych wszędzie notatek.
Uwielbiam oglądać śnieg na ekranie. Dlatego nie mogłam oderwać
się „Syberii”, dlatego też zauroczyło mnie disneyowskie
„Frozen”. Nie bez powodu sięgnęłam więc po „Kholat” - grę
autorstwa polskiego studia IMGN.PRO.
Notatki,
notatki, wszędzie notatki
Inspiracją powstałej produkcji jest tragedia na Przęłęczy
Diatłowa (nazwanej tak od dowódcy felernej ekspedycji). Grupa
doświadczonych w górskich wspinaczkach rosyjskich studentów (w
dodatku w towarzystwie przewodnika) zginęła w dość tajemniczych
okolicznościach gdzieś na północy Uralu. Ekipa ratunkowa wysłana
na poszukiwania odnalazła rozcięty od środka namiot (tak jakby
studenci uciekali w panice). Ślady bosych (!) stóp doprowadziły
ich do zamarzniętych ciał kilku członków wyprawy (wszyscy zmarli
z powodu wyziębienia). Pozostałych znaleziono w znacznym oddaleniu,
a ich szczątki nie wyglądały tak „dobrze” - strzaskane
czaszki, zmiażdżone klatki piersiowe... Do dziś nie wiadomo, co
spowodowało tę tragedię, choć od wspomnianych wydarzeń minęło
już ponad pół wieku.
W grze ruszamy więc tropem zaginionych studentów, a także tropem
ekspedycji ratunkowej. Chodzimy po całkiem sporym obszarze i szukamy
notatek, które pomogą nam zrozumieć, co miało miejsce w 1959.
Musimy jednak uważać – na zasypanych śniegiem drogach wszędzie
może czaić się niebezpieczeństwo w postaci dziwnych zjaw i
wszechogarniającej pomarańczowej mgły.
Mróz
nie taki mroźny, strach nie taki straszny, samotność nie taka
znowu samotna...
Znów zacznę od minusów, ale jakoś tak przyjemnie jest najpierw
wyrzucić z siebie trochę jadu, za nim powiem co mi się podobało.
Problemem pierwszym i największym jest sama fabuła, której de
facto nie ma. Owszem, zbieramy papierzydła, czasem nawet coś tam
jest ciekawego, ale ogólnie całość raczej nie trzyma się kupy.
Podobnie wypowiedzi naszego bohatera (swoją drogą nie do końca
wiadomo, kim on jest). Głosu w angielskiej wersji użycza mu Sean
Bean, co jest dużym plusem, bo rzeczywiście beznamiętny ton
filmowego Boromira brzmi rewelacyjnie – szkoda tylko, że jego
rzadko pojawiające się wypowiedzi są wzięte z pragęby. Czasami
miałam wrażenie, że praca nad tymi tekstami wyglądała mniej
więcej tak:
- Hej, napiszmy coś, co będzie brzmiało trochę strasznie a
zarazem tajemniczo, co wy na to?
- Okej, dzisiaj akurat będę miał trochę czasu w tramwaju, więc
to załatwię.
Drugi minus to wałęsające się tu i ówdzie zjawy. Pomijam już
ich dość luźny związek z fabułą (której nie ma) – rozumiem,
że aby było strasznie, to gracz musi mieć świadomość, że coś
go może w każdej chwili zaatakować. I rzeczywiście, łatwo się
przestraszyć, gdy świetlisty stwór pojawia się tuż obok ciebie.
Gorzej jednak, gdy ty pierwszy takowego wypatrzysz i chwilę mu się
przyjrzysz. Widać wówczas, że inteligencja trochę szwankuje.
Jednego takiego udało mi się zablokować w wąwozie. Przyczaiłam
się na jego końcu i zaświeciłam w
zjawę latarką. Ta zaczęła iść w moją stronę. Gdy się
wycofałam, ona uznała, że dzieląca nas odległość jest już
chyba zbyt duża i zawróciła. Gdy zrobiłam krok do przodu, ta
znowu do mnie. Krok do tyłu – zawraca. Chwilę się tak bawiłyśmy
i powiem szczerze, że było to całkiem śmieszne, ale troszkę
zepsuło klimat.
Płonie
ognisko w lesie
A szkoda, bo to właśnie klimat jest największą siłą tej
produkcji. Jest ciemno, dookoła tylko śnieg, skały i drzewa. Oraz
nieustannie towarzyszący nam księżyc w pełni. W jego trupim
blasku wszystko wygląda tajemniczo i groźnie; jeśli dobrze się
przyjrzeć, w większości skał można dopatrzeć się upiornego
podobieństwa do twarzy lub czaszek. W tle natomiast wciąż słychać
albo głośny szum wiatru i trzask łamanych przez niego gałęzi,
albo oddalone wycie wilków... Razem te wszystkie elementy budują
naprawdę fantastyczny klimat, spotęgowany jeszcze przez poczucie
zagubienia. Obszar, po którym wędrujemy jest duży i naprawdę
łatwo zgubić drogę. Mamy co prawda mapę i kompas, a okazjonalnie
na niektórych skałach odnaleźć można wyryte długość i
szerokość geograficzną. Również miejsce znalezienia notatki jest
zaznaczane na mapie, podobnie jak odnalezione obozowiska. Ale
szczerze powiedziawszy nie jest to zbyt wielka pomoc. Ja osobiście
często planowałam sobie, którą drogą teraz podążę, a potem
lądowałam i tak na przeciwległym końcu mapy. Mam wrażenie, że
albo to ona była trochę oszukana, albo nie wszystkie te koordynaty
na skałach podawały prawdziwe informacje, albo po prostu (no
trudno, przyznaję się) mam rzeczywiście fatalną orientację w
terenie. Szybko jednak zorientowałam się, że najlepszym sposobem
eksploracji jest po prostu wędrówka wciąż przed siebie.
Ostatnim dużym plusem jest muzyka. Okazjonalnie pojawia się ona w
czasie rozgrywki, ale tak naprawdę największe wrażenie zrobiły na
mnie piękny, nostalgiczny utwór z menu głównego i piosenka
towarzysząca napisom końcowym. Bardzo mi się podobały i zasłużyły
na wyszczególnienie.
Ja
już tam nie wrócę
Z powrotem w pobliże Góry Umarłych już się nie wybieram,
niemniej jednak nie żałuję, że w „Kholat” zagrałam. Brak
fabuły nie przeszkadza w błądzeniu po górach, szczególnie, że
bardzo pozytywne wrażenie zrobił na mnie finał gry (więc z tą
fabułą też nie jest aż tak źle).
W recenzji tej gry w ostatnim numerze największego polskiego
„growego” czasopisma*
napisano, że produkcja ta miała „świetny pomysł, słabe
wykonanie”. Moim zdaniem było odwrotnie. Pomysłu na „Kholat”
nie było – sama inspiracja tragedią na Przełęczy Diatłowa nie
jest jeszcze pomysłem na grę - niemniej jednak ten brak pomysłu
wykonano naprawdę dobrze.
PODSUMOWANIE
TYTUŁ: Kholat
PRODUCENT: IMGN.PRO
GATUNEK: Przygodowa, Horror
MOJA OCENA: 7
*CD-Action nr 8/2015, str. 66
PS Dzisiejszą recenzję dedykuję mojemu bratu, który okazał się wyjątkowo pomocny przy znajdowaniu odpowiedniej drogi w zaśnieżonych górach Ural.
PS Dzisiejszą recenzję dedykuję mojemu bratu, który okazał się wyjątkowo pomocny przy znajdowaniu odpowiedniej drogi w zaśnieżonych górach Ural.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz