Planowałam jakiś czas temu dodać
post o grach Syberia oraz Syberia II, które niedawno skończyłam. Już nawet
zaczęłam takowy post pisać, ale… okazało się, że nie umiem. Jak tu zrecenzować
coś równie wspaniałego…?
Także postu o Syberii nie ma i
nie będzie, ale polecam ją każdemu, kto lubi dobrze opowiedziane, nostalgiczne
historie, okraszone dodatkowo przepiękną muzyką. Naprawdę warto wybrać się w tę
podróż – ja nawet za jakiś czas pewnie zdecyduję się zrobić to drugi raz.
Ale dość gadania o tym, o czym
nie piszę (bo przecież żadnego postu o Syberii formalnie nie ma) – dziś coś, za
co również miałam się zabrać już dawno. Mianowicie Stephen King i jego do niedawna najnowsza powieść (właśnie dzisiaj do księgarni wchodzi bowiem jeszcze nowsza) – „Przebudzenie”. Wydana jeszcze w ubiegłym roku, na mojej
półce leżała od Bożego Narodzenia, ale ciągle nie miałam dla niej czasu. Teraz
jednak jestem już po i pora podzielić się refleksjami.
Kto się przebudza, po co i dlaczego?
King swoim zwyczajem powraca do
lat i miejsc swojego własnego dzieciństwa. Cała historia zaczyna się więc, gdy w latach 60. do małego miasteczka w Nowej Anglii przybywa nowy pastor – Charles Jacobs.
Początkowo sprawia wrażenie sympatycznego gościa, parafianie go lubią, nawet
dzieci jakoś chętniej uczęszczają do szkółki niedzielnej (wśród nich również Jamie
Morton, narrator książki). Wszystko się jednak zmienia, gdy w wypadku
samochodowym ginie żona i mały synek Jacobsa. Jest to zbyt silny cios dla
pastora, a przede wszystkim zbyt ciężka próba jego wiary – Jacobs wyklina Boga
i neguje wszystko, na czym do tej pory opierał swe życie. Jego „straszne kazanie”, na którym szydzi z chrześcijaństwa, szokuje wiernych i doprowadza – czemu nie
trudno się dziwić – do utraty przez niego pracy pastora.
Tymczasem wspomniany już wyżej
Jamie Morton boryka się z własnymi problemami. Szybko przestaje być słodkim
sześciolatkiem, którego poznaliśmy w pierwszych rozdziałach, by wyrosnąć na
rockendrollowca. Wiąże się z tym nie tylko sława (choć bez przesady), ale
również oczywiście wszystkie ciemne strony tego biznesu, jak np. narkomania.
Poza tym, jego losy zaczynają się dziwnie splatać z coraz bardziej demoniczną
postacią byłego pastora.
Miasto budzi się
Zaobserwowałam już, że jak dla
mnie nie ma znaczenia CO King napisze, lecz JAK. Widać, że powieść jest
przemyślaną całością, autor nie gubi się w retrospekcjach, narracji, wydarzeniach
itd. To raz. Druga sprawa, które urzeka mnie znacznie bardziej, to dokładność,
z jaką pisarz opisuje świat przedstawiony. Nie robi tego jednak w sposób
podobny do aŁtoreczek powieści aspirujących do bycia blogaskiem, w których o
bohaterka nawet w chwili największego zagrożenia życia radośnie obwieści nam,
że w danym miejscu podłoga była drewniana, a protagonistka zeszła na śniadanie ubrana
w czarne rurki i koszulkę na ramiączkach. Kingowscy bohaterowie nie są aktorami
występującymi wśród papierowej scenerii, lecz ma się wrażenie (przynajmniej ja
mam), że są PRAWDZIWYMI ludźmi, w PRAWDZIWYM świecie. Dbałość autora o
szczegóły każe mu poinformować czytelników, jakiej marki był odkurzacz, który
matka bohatera próbowała wygrać w telewizyjnym konkursie, jakiej marki była
pierwsza gitara Jamiego, czy też jaka piosenka leciała w radiu, gdy bohater akurat
jechał samochodem. Kogoś może to nużyć, ale jak dla mnie buduje fantastyczny
klimat.
Ja jednak preferuję tryb drzemki
Tak jak powiedziałam, bardziej
urzeka mnie sposób w jaki King pisze, niż co pisze. Sama historia bowiem
zrobiła na mnie takie sobie wrażenie. Pobudza do refleksji, ale rozwiązanie
zaproponowane przez Kinga średnio do mnie przemawia. Poza tym autor popełnia
bardzo duży grzech, który trudno mi mu wybaczyć: znakomicie buduje mroczny
nastrój, wprowadza niepokój… wszystko po to, by w ostatnich dwóch rozdziałach z
całkowitym brakiem taktu, subtelności czy gracji ROZWALIĆ wszystko, co tworzył przez
poprzednie prawie 500 stron. Zakończenie jest dziwne, niezbyt logiczne i
właściwie nie do końca koresponduje z resztą książki, a poza tym jest
koszmarnie dosłowne. Autor zdaje się zapominać, że czytelnika najbardziej
wystraszy jego własna wyobraźnia, która spróbuje wypełnić luki pozostawione w
danej historii. King popełnia jednak ten błąd również w kilku innych swoich
powieściach, np. fenomenalnym „To”, gdzie kreuje genialną postać demonicznego
klauna tylko po to, by na samym końcu (uwaga spoiler!) zamienić go w wielkiego
pająka, a właściwie panią pająk (?!). Obawiam się (choć to info
niepotwierdzone, bo mam jeszcze bardzo dużo powieści pana Stephena do
przeczytania), że to może być jakaś jego nieusuwalna maniera.
Proponuję zostać w łóżku
Podsumowując, dochodzę do
wniosku, że „Przebudzenie” jest pozycją z gatunku: „można, ale nie trzeba”.
Oczywiście, dla wielbicieli Kinga – trzeba (ale prawdziwi wielbiciele pewnie
dawno są już po, więc nie potrzebują mojej zachęty), natomiast dla wszystkich
innych… Cóż, warto przeczytać, ale tylko jeśli żadna inna nieprzeczytana książka
nie patrzy na Was oskarżycielsko z półki.
PODSUMOWANIE
TYTUŁ: Przebudzenie
TYTUŁ: Przebudzenie
AUTOR: Stephen King
GATUNEK: Horror
MOJA OCENA (w skali 1-10): 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz