50 zębów Blue, czyli z wizytą w Parku Jurajskim
Jurassic World nie potrzebował
wiele czasu, by pobić kolejne rekordy oglądalności (box office: $1 084 500 000!!!).
Warto więc przyjrzeć się, o co tyle szumu.
Dinozaury? Nuuuuuuda
Park Jurajski został wreszcie
otwarty dla zwiedzających (w 4. filmie, brawo!). I to niebagatelnej grupy
zwiedzających, bo codziennie jest ich ponad 20 000. Jednak na grubych
szychach we władzach Parku ta liczba nie robi wrażenia. Dochodzą do wniosku, że
trzeba pokazać ludziom coś jeszcze większego, straszniejszego, bardziej krwiożerczego
i drapieżnego – w nadziei, że do liczby 20 000 doskoczy przynajmniej
jeszcze jedno zero (swoją drogą, gdzie oni zmieściliby te tłumy?!). Jak
postanowili, tak i zrobili, tworząc zmodyfikowanego genetycznie potwora,
nazwanego Indominus rex (?!). Zanim
jednak w ogóle pokazują go (a raczej ją) publiczności, sytuacja… wymyka się
spod kontroli. Jak zawsze.
Tym razem największe kłopoty mają: Claire Dearing (Bryce
Dallas Howard), która nadzorowała projekt modyfikacji genetycznej, jej dwóch
siostrzeńców: Gray (Ty Simpkins) i Zach (Nick Robinson) oraz jej amant i treser
raptorów Owen Grady (Chris Pratt). Schemat jest prosty: Claire miała
zaopiekować się swoimi siostrzeńcami, ale była zbyt zapracowana by to zrobić, w
związku z czym chłopcy w chwili zagrożenia są sami w lesie pełnym dinozaurów.
Claire musi ich odnaleźć, w czym pomaga jej Owen (któremu ona daje kosza na
początku filmu, co nie przeszkadza im jednak żyć długo i szczęśliwie na jego
końcu). Potem chłopcy się szczęśliwie znajdują, a Owen i jego raptory mogą
poprowadzić motocyklową ofensywę przeciwko zmodyfikowanej pani dinozaur.
Wisienką na torcie jest jeszcze zły człowiek, który planuje wykorzystanie
dinozaurów jako broni na wojnach.
Fajnie, fajnie, ale NIE
Pierwsza rzecz, która jest dla mnie minusem, to sam
pomysł filmu, czyli zmodyfikowany genetycznie dinozaur. Claire (chyba ona, nie
pamiętam) w pewnym momencie mówi, że dinozaury nie robią już na ludziach
większego wrażenia niż słonie (nie wiem co ona, na mnie słonie robią duże
wrażenie). Problem w tym, że i ilość osób odwiedzających park jak i ich
zachowanie (np. spójrzmy na takiego Graya, ten dzieciak chyba w takim razie
nigdy nie widział słonia, khe, khe) zdecydowanie temu przeczą. W ogóle, o czym
my mówimy, przecież to DINOZAURY. Nikt
mi nie wmówi, że przestały być interesujące.
Teraz drugi minus, to, że tak powiem, konstrukcja głównej
antagonistki. Po pierwsze, inteligencja stworzonej dinozaurzycy. Już w trzeciej
części „Parku Jurajskiego” velociraptory sprawiały wrażenie trochę zbyt mądrych
jak na swój… emm… gatunek (jak to powiedziała Trillian, zaczęły tworzyć coś na
kształt organizacji plemiennej). Teraz nasza kochana pani Indominus rex idzie w ich ślady, co moim zdaniem jest raczej
śmieszne. Darujcie, ale nie uwierzę, że gad (nawet zmodyfikowany) który nigdy
nie widział NICZEGO poza swoim wybiegiem, specjalnie podrapał betonowe, 12-metrowe
ogrodzenie, aby głupie ludzie myślały, że uciekł. Potem zaś, kiedy człowieki wlazły
do klatki, żeby sprawdzić gdzie się podziewa ich podopieczna, ta radośnie
objawiła się za ich plecami, by – gdy będą uciekać – w ostatniej chwili
przedostać się przez zamykającą się bramę (niczym Indiana Jones!). Po drugie – jej
nieokiełznana chęć zabijania. Pani Indominus
zostawia bowiem za sobą pole martwych dinozaurów, których wcale nie zamierzała
zjeść (co na to ekolodzy?). No sorry, ale dla mnie to była najsmutniejsza scena
(co tam, że giną ludzie…). Krótko mówiąc – wolałam, kiedy wielkie gady
straszyły samą swoją wielko-gadzinowością, a nie tym, że są wielkimi, super-inteligentnymi
maszynami do zabijania.
Trzecia wada – sztampa, sztampa, sztampa. W ogóle nie
lubię, gdy eksploatuje się dobry pomysł tak długo, aż stanie się odgrzewanym
kotletem (bój się, VII epizodzie „Gwiezdnych Wojen”…). Pierwszy „Park Jurajski’
był jakąś nowością. Drugi dało się przeżyć. Trzeci był już jakąś dziwną
wariacją na temat, natomiast czwarty… to już ewidentnie skok na kasę. A, no i
nie lubię hollywoodzko dobrych zakończeń, ale cóż poradzić.
Problem numer cztery – płytkość. Nie wiem, z czego to
wynikało, ale los bohaterów filmu „Jurassic World” obchodził mnie mniej niż
tych z poprzednich części (no, może z wyjątkiem dinozaurów, świnek i kóz – los zwierząt
w filmach zawsze jakoś wzbudza we mnie większe emocje). Nie wiem, może po
prostu było za dużo pościgów na motorach i strzelania, a za mało dramatyzmu…?
Za dużo akcji, za mało horroru? Może.
Nie jest tak źle
A co z plusami? Wbrew pozorom – są. Na przykład muzyka –
ta autorstwa Michaela Giacchino jest w porządku, odpowiednio pomaga budować
napięcie i stanowi dobre tło. Natomiast uwertura skomponowana przez Johna
Williamsa na potrzeby pierwszego „Parku Jurajskiego” chyba nigdy mi się nie
znudzi, jest naprawdę piękna. Poza tym gra aktorska – ok. Nie są to oczywiście
żadne niezapomniane kreacje, ale nie mam się do czego przyczepić, więc zaliczam
na plus. Ponadto nie ma co ukrywać, że całość swoim rozmachem robi ogromne
wrażenie. Prehistoryczne stwory rzeczywiście ożywają na ekranie, a pokazując
swoje wielkie zębiska potrafią przyprawić widzów o szybsze bicie serca.
Na koniec
Patrząc na to, co napisałam
wyżej, widzę, że strasznie skrytykowałam tę produkcję. Ale nie zrozumcie mnie
źle, to nie jest zły film. Albo inaczej – to nie jest aż tak zły film, jak
podejrzewałam, że będzie. W związku z tym moja relatywnie wysoka ocena. Poza
tym myślę, że „Jurassic World” warto zobaczyć – co tu dużo mówić, dinozaury to
dinozaury i (podobnie jak słonie) nadal wzbudzają emocje.
PODSUMOWANIE
TYTUŁ: Jurassic World
REŻYSERIA: Colin Trevorrow
GATUNEK: Przygodowy, Sci-Fi
MOJA OCENA (w skali 1-10): 5