niedziela, 6 marca 2016

Na czerwonym nie widać krwi, choć jeszcze lepszy byłby brązowy... czyli wieczór z Deadpool'em

Nie ma to jak walentynkowy repertuar kin. Rok temu temu toksyczny związek studentki z maniakiem kontroli, a teraz radosne zabijanko katanami. A miało być tak romantycznie:

Prawdziwa miłość nigdy nie umiera, ale tylko ona; poza tym trup ściele się gęsto
Co prawda od Walentynek minęło już sporo czasu, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi tę zwłokę (hehehe). Wynikła zapewne z faktu, że nie lubię filmów o superbohaterach. Wszystkie te iksmeny, awendżersy, thory czy inne supermeny jakoś zupełnie mnie nie kręcą. Stąd zupełnie nie wiem, co mnie podkusiło[i], żeby iść na „Deadpoola” – film, o którym wiedziałam tyle, że ma coś wspólnego z marvelowskimi chłopakami w rajtuzach i doktorem Basenem.


Tytuł filmu na szczęście był mylący - doktor Basen żyje i ma się całkiem dobrze
50 twarzy Ryana Reynoldsa

De facto okazało się, że ten duży skrót całkiem trafnie opisał całą fabułę. Ale po kolei. Niejaki Wade Wilson (w tej roli przez połowę filmu przystojny Ryan Reynolds, przez drugą połowę – mniej przystojny Ryan Reynolds) jest byłym żołnierzem, który obecnie większość swojego czasu spędza w podejrzanej spelunie wraz z wyjątkowo szemranym towarzystwem. 
Przystojny Ryan Reynolds
Mniej przystojny Ryan Reynolds
Jego głównym zajęciem jest chyba pomaganie ludziom, ale w dosyć specyficzny, brutalny sposób. Pewnego dnia jego życie nieco się zmienia, poznaje bowiem damę negocjowalnego afektu – Vanessę Carlysle. Bardzo szybko nawiązuje się między nimi uczucie i wszystko zaczyna wyglądać trochę jak bajka (+18, ale jednak bajka) – dopóki nie wali się doszczętnie i spektakularnie – wiadomością o nowotworze Wade’a. Ponieważ w tej dziedzinie medycyna wciąż zawodzi, Wilson poddaje się nielegalnemu i sadystycznemu eksperymentowi, który nie tylko leczy go i nadaje mu nadludzkie zdolności, ale też… Zostawia go z wyjątkowo nieestetycznym awersem (w tej roli mniej przystojny Ryan Reynolds).
Takie tam eksperymentalne leczenie hormonami
Oczywiście pojawia się pytanie, czy z taką facjatą Vanessa nadal go będzie kochać – pewnie nie, więc należy jak najszybciej odszukać autora eksperymentu – brutalnego i cynicznego Francisa (Ed Skrein), który ponoć może odwrócić ten przykry skutek uboczny. Tak zaczyna się walka Wilsona o ukochaną kobietę i o możliwość zemsty na Francisie (gdy tylko poprawi mu aparycję). Mówiąc krótko – miłość + zemsta, czyli wszystko czego trzeba.

Hohoho, uśmiałam się jak nigdy nie

Mile zaskoczyła mnie konwencja filmu. Tak to już jest, że gdy ktoś ma brzydką czarną dziurę zamiast serduszka, to nienawidzi patosu (i nie przepada za dobrymi zakończeniami, ale cóż, nie można mieć wszystkiego). Cieszyła więc prześmiewczość; widać było, że twórcy bawią się nie tylko tym filmem, ale śmieją się również z innych własnych produkcji. Wydaje mi się to bardzo ożywczym kubłem zimnej wody dla napuszonych „superbohaterowych” filmów.

Bo żaden superbohater...
... nie działa bez dobrego planu

Lecz, jak to zwykle bywa, za plusem często wędruje pokaźny minus. Nie inaczej jest w tym przypadku. Wiedząc, że „Deadpool” jest dziełem tylko i wyłącznie rozrywkowym, twórcy popadli w nadmierne heheszkowanie. Przykładowo burzenie czwartej ściany było dobre, dopóki bohater nie był uprzejmy poinformować widzów, że to robi. Ponadto rozmaite żarciki podawano  w tak pretensjonalny sposób, że koniec końców były bardziej żenujące niż zabawne.
Podobała mi się natomiast relacja między głównymi bohaterami. Nie jest to może jakoś specjalnie odkrywczy wątek romantyczny, ale przynajmniej nie jest ani cukierkowy, ani toksyczny, ani pełen zdrad i kłamstw itd.
Nie ma to jak walentynkowa komedia romantyczna
Ponadto pojawia się w nim problem choroby – a jest to coś, czego powiem że się nie spodziewałam w produkcji tego typu (i za to twórcom należy się uprzejme skinienie głową, lubię być zaskakiwana). Nowotwór zwykle dodaje filmom +1000 do powagi – tak się jednak nie dzieje. Wątek ten jest podany bardzo umiejętnie – „Deadpool” pozostaje parodią, ale też nie wyśmiewa się z choroby[ii]. Rak dodaje bohaterom kolorytu – dlatego tutaj duży plusik.

Bezpardonowa nawalanka

Podsumowując należy podkreślić, że celem filmu była tylko i wyłącznie rozrywka. Zamierzenie udało się osiągnąć, chociaż moim zdaniem nieco przesadzono z sadyzmem; jeśli o mnie chodzi, to wolę kulturalne, dżentelmeńskie porachunki spod znaku Jamesa Bonda, Jackiego Chana czy Sylvestra Stallone’a.
Z lewej ninja, z prawej Pan Drwal z dwiema siekierami, a wszystko na jakimś ogromniastym tankowcu zaparkowanym gdzieś w pobliżu Hollywood
„Deadpool” prawdopodobnie nie pozostanie w mojej pamięci na długo – ale nie żałuję, że go obejrzałam, bo koniec końców jestem nim mile zaskoczona.




[i] Nie wiem co, ale wiem kto – w chwili wahania do wyjścia do kina przekonała mnie… Babcia. Także dzięki, Babciu!

[ii] Pojawia się nawet jedno ładne zdanie noszące znamiona sentencji, czyżby mojemu ulubionemu „Oskarowi i Pani Róży” groziła konkurencja?


PODSUMOWANIE
TYTUŁ: Deadpool
REŻYSERIA: Tim Miller
GATUNEK: Akcja, Sci - Fi
OCENA: 6