niedziela, 4 października 2015

Krótki poradnik jak uzależnić się od czytania, czyli "Pielgrzym" Terry'ego Hayes'a

Witam serdecznie po wakacjach! Trochę czasu upłynęło, ale wracam – zwarta i gotowa do recenzowania. Na początek jednak małe ogłoszenie duszpasterskie – mianowicie zapraszam Was na moje specjalne cyndersowe konto na Filmwebie. Jeśli chcecie zobaczyć, jakie filmy oglądałam i jak je oceniłam, a także gdybyście chcieli porównać ze mną swój gust – bardzo proszę. Co prawda to konto jest jeszcze nie do końca gotowe (bo przecież przez wakacje nie było czasu...), ale sto kilkadziesiąt filmów już oceniłam, także gites majonez, a będę jeszcze uzupełniać na bieżąco: http://www.filmweb.pl/user/Cynders

A teraz już pora na przejście do sedna – danie na dziś: osimiuset stronnicowe tomiszcze, czyli „Pielgrzym” Terry'ego Hayes'a.

Dmuchawce, latawce, mord...
Emerytowany agent najbardziej tajnych amerykańskich służb specjalnych chciałby już definitywnie zakończyć z pełnym napięcia życiem w ciągłym ukryciu, tajemnicy i z dziesiątkami wciąż zmienianych tożsamości. Jego „ostatnim pożegnaniem” ma być książka o technikach śledczych, napisana dzięki doświadczeniu zebranemu przy badaniu wielu spraw. Tamto życie jednak wcale nie zamierza tak szybko zrywać z naszym bohaterem, więc bardzo szybko wciąga go z powrotem w wir zdarzeń – a wszystko za sprawą morderstwa w podrzędnym hotelu w Nowym Jorku. Morderstwa, które – jak się okazuje – było inspirowane przypadkami opisanymi we wspomnianej książce. Pielgrzym (to kryptonim głównego bohatera) wraca więc do gry, trafiając na przeciwnika równego sobie – przebiegłego i wykształconego, a co najważniejsze - „czystego”. Nigdy wcześniej niekaranego, a więc nieznanego żadnym policyjnym bazom danych. Sednem zaś całej sprawy jest mrożący krew w żyłach sposób na masową eksterminację Amerykanów (i nie tylko...) – pozostaje pytanie, czy Pielgrzymowi uda się zapobiec katastrofie.

On uzależnia

Tak prezentuje się zarys fabuły „Pielgrzyma”. Poprzedni akapit jednak w żaden sposób nie jest w stanie oddać atmosfery i napięcia panującego w powieści. Książka Terry'ego Hayes'a to osiemset stron bezustannego obgryzania paznokci, jeśli mogę to tak ująć. W kluczowych momentach po prostu nie mogłam usiedzieć na miejscu (co jeszcze potęgował fakt, że na monitorze komputera właśnie odliczały mi się ostatnie minuty do rozpoczęcia usosowej rejestracji na ćwiczenia...) Napięcie jest jednak budowane perfekcyjnie od samego początku, a to za sprawą samej formy książki – zbudowana jest bowiem z krótkich, treściwych rozdziałów, a większość kończy się tak, że po prostu nie sposób „Pielgrzyma” odłożyć. Krótko mówiąc – on uzależnia.
Duże brawa należą się autorowi za to, że udało mu się ogarnąć jakoś te 800 stron i nic nie pomylić. W powieści występuje dużo wątków, które splatają się i rozplatają w równie nieprzewidywalny sposób jak ludzkie losy – jednakże Terry Hayes na szczęście się wśród nich nie gubi, nie udało mi się bowiem odnaleźć żadnych nieścisłości.
Podobała mi się również konstrukcja bohaterów – są ludźmi z krwi i kości, którzy mają swoje zalety i wady, stają przed wyborami, których konsekwencji nie są w stanie przewidzieć, mają ideały, którymi się kierują (choć równie często ich motywacje są znacznie bardziej prozaiczne) – w tym wszystkim są bardzo prawdziwi. A to jest to, co lubię w książkach i filmach.

A w kwestii wad... Przejdziemy już do podsumowania
Minusy „Pielgrzyma”? Hm... Może taki, że z racji gabarytów ciężko czytać go w zatłoczonym tramwaju.
A tak poważnie to w jednym momencie wydawało mi się, że głównym bohater miał trochę więcej szczęścia, niż miałby w prawdziwym życiu... - ale sami widzicie, teraz już się czepiam. Tak naprawdę już dawno nie czytałam książki, która tak bardzo by mnie do siebie przykuła. Krótko mówiąc – już dawno nie czytałam czegoś tak dobrego.

PODSUMOWANIE
TYTUŁ: Pielgrzym
AUTOR: Terry Hayes
GATUNEK: Thriller

MOJA OCENA: 9+ *


* Przyznam szczerze, że wahałam się czy nie dać 10. Ale jestem małpa i nie dałam.